Do kolektury przy ul. Pasymskiej przychodzi każdego dnia kilkudziesięciu klientów. W środę, szesnastego lipca, zanim padła tam rekordowa wygrana w dużym lotku - 4.811.324 zł, był spory tłok. Przyjmująca zakłady Jolanta Bryk nie wie, kim był człowiek, który skreślił szczęśliwą szóstkę. Chciałaby, żeby kiedyś ją odwiedził i opowiedział, co czuje osoba wygrywająca fortunę.
Pięć złotych na fortunę
W kolekturze prowadzonej przez państwo Jolantę i Tadeusza Bryków zawieranych jest każdego dnia kilkadziesiąt zakładów. W ciągu trzech lat skreślono tam sporo "czwórek" i kilka "piątek", z których największa miała wartość 24 tys. zł. O tak ogromnej wygranej, jaka padła tam w ubiegłą środę, marzy chyba każdy z grających.
- Ludzie obstawiają niewielkie sumy, zwykle kupują cztery zakłady za 5 zł. Chociaż najczęściej padają "jedynki", mam tu prawie samych stałych bywalców. I to pewnie wśród nich znajduje się świeżo upieczony milioner - mówi Tadeusz Bryk. Wiadomo, że kupon za 5 zł został nadany około godziny 19.
Co zrobić z taką kasą???
Żona i syn pana Tadeusza regularnie próbują totolotkowego szczęścia. Pani Jolanta gra w dużego lotka w każdą środę i sobotę i jak dotąd jej największe osiągnięcie to trafiona "czwórka". Daniel natomiast gra w multilotka, ale jak dotąd miał tylko kilka małych wygranych. Co zrobiliby z tak wielką fortuną? Jolanta Bryk bez namysłu odpowiada, że wyjechałaby do przebywającej w Portugalii córki. Jej syn natomiast kupiłby trzy luksusowe apartamenty i wynajmował je zamożnym turystom, dodatkowo powiększając swoją fortunę. Wybrałby się też w rowerową podróż dookoła świata. Jego ojciec z kolei zastanawia się dłuższą chwilę nad pytaniem i stwierdza, że... nie ma pojęcia, na co można przeznaczyć taki majątek.
Właściciele kolektury nie otrzymują prowizji z tytułu złożonych u nich szczęśliwych kuponów.
- Mamy z tego jedynie satysfakcję. Liczymy, że wygrana będzie dla nas dobrą reklamą i w najbliższym czasie do naszego zakładu zawita więcej poszukiwaczy szczęścia - odpowiada właściciel zakładu.
Być może częściej niż dotąd skreślać będą cyfry 8, 9, 10, 14, 32 i 49 - te, które okazały się warte prawie 5 mln zł. Tak wielka kwota to suma trzech kumulacji.
- Tajemniczy szczęściarz powinien jak najszybciej uciekać ze Szczytna. Zanim dowie się o tym jego dalsza rodzina i starzy "dobrzy" przyjaciele - pół żartem, pół serio podpowiada Tadeusz Bryk. Radzi też mu, by rozsądnie rozporządzał swoją wygraną. Powołuje się przy tym na los pewnego pana Władka, pracownika byłej "Unimy".
- Wygrana w totka zbyt mocno uderzyła mu do głowy. Popadł w złe towarzystwo, roztrwonił majątek na suto zakrapiane alkoholem imprezy i wymyślne zachcianki. W końcu wylądował w rynsztoku, bez grosza przy duszy - ostrzega pan Tadeusz.
Katarzyna Mikulak
2003.07.23