odcinek 195

Przykro o tym pisać, lecz taka już rola kronikarza, że nie tylko o pięknych chwilach może od czasu do czasu kilka zdań skreślić. Światowy wielki kryzys, wydawało się odległy, gdzieś tam Amerykę czy inne bogate regiony pustoszący, dotarł już na całego nawet na Mazury. Nie pomogły ani bory rozległe, ani wody rozlane, kryzys wpadł do Mieszczna i okolic jak, nie przymierzając, do Nowego Jorku czy innego Paryża. Mówi się trudno i żyć trzeba. Ale jak?!

Różnie się z tą współczesną hydrą próbowano brać za bary. Stając z otwartą przyłbicą i śmiało w przyszłość spoglądając, ale też i tchórzliwie przycupnąwszy pod miotłą, udając, iż nas maluczkich ta światowa zaraza nie dotknie i wyłgamy się z biedy jakimś drobnym kosztem. Najlepiej kosztem tych, którzy głosu podnieść i oszczędzaczom odwinąć się nie mogą.

Sołtys Marynara z Wyrzutków jako człek kształcony wysoko i życiowo doświadczony zwietrzył w tej trudnej sytuacji szansę dla swej biednej wsi i okolic.

- Wszystko to kwestia właściwego podania rzeczywistości - zwrócił się do Pukaja, swego najbliższego współpracownika i wiernego zastępcy.

- Taaak? -– akceptująco zdziwił się Pukaj.

- Sam przecież widzisz jak się pięknie wszystko układa. -

- Co się układa? -– inteligentnie skonstatował Pukaj.

- Nasza układanka. Klasyczna – w dobrego i złego policjanta – -uściślił Marynara.

Pukaj podrapał się po łysinie, co niewątpliwie pobudziło aktywność szarych komórek.

- To jak, kto jest ten dobry?-

- Ja! -– Marynara podkręcił wąsa – Przecież to widać jak na dłoni, nawet co poniektórzy od Burzyka już tak zaczynają gadać. I o to nam przecież chodziło! – zatarł radośnie dłonie.-

- Fajnie, masz rację. A kto jest ten zły? Znam go? –- zaciekawił się Pukaj.

- Ty przecież, po to cię tutaj przygarnąłem- – Marynara wzruszył ramionami i spojrzał niewinnie na zalane deszczem szyby.

- Ja?! -– autentycznie zdziwił się Pukaj – A dlaczego ja? Nie chcę być tym złym… -- pociągnął nosem.

- Nie becz mi tutaj, to tylko tak, czasowo. Łapiesz?

- Nieee…

- Tylko do czasu aż uda się nam tutaj urządzić to energetyczne eldorado. Wtedy to ty będziesz ten dobry, dzielił te złotówki, a może i euro, które każdemu nasze wodne turbiny wykręcą!

Pukaj nie bardzo „łapał”. Zafrasowany podparł brodę i głęboko się zastanawiał.

- To znaczy, że jak postawimy tutaj te wodne elektrownie to forsa nam poleci? Tak?

- Dokładnie tak! – zgodził się Marynara – Nam i całej wsi!

Coś jednak Pukajowi nie dawało spokoju, marszczył głęboko czoło i zgrzytał zębami.

- A za co postawimy te elektrownie?

- Za kryzys, za kryzys! Przecież jak narobimy rabanu na całą Polskę i Europę, że u nas, w jej najbiedniejszym miejscu, tylko wodne turbiny mogą nas z kryzysu wyciągnąć to chętnych będzie… Ho ho! Zobaczysz jak forsa poleci!

- A dlaczego?

- Bo pierwsi wpadliśmy na ten pomysł, a inni tylko płaczą i jęczą „co to będzie”!

- I już nie będą chcieli, żebyś mnie wylał? – spojrzał z nadzieją na szefa.

• • •

Okolice słynnej restauracji „Siwucha” nigdy nie wyróżniały się szczególną elegancją. Wyjąwszy rzecz jasna niezmiennie markowe dresy drużyny Rudego. Lecz nawet na tym szarym błotnistym tle wyróżniał się zabłocony po kierownicę pojazd, w którym dopiero po szczegółowym przyjrzeniu się można było rozpoznać służbowy skuter strasznego posterunkowego Kuciaka. Sam Kuciak też prezentował się niewiele lepiej. Zabytkowy długi szynel ociekał rzadkim błotem, buty i spodnie od dawna wyraźnie nie miały kontaktu ze szczotką i pastą. O czapce lepiej nie wspominać z szacunku dla państwowego symbolu, któremu nawet kiedyś złota korona blasku nie przydawała.

Kuciak przy wejściu otrząsnął się i z ulgą usiadł przy znanym nam od dawna stoliku.

- Przepraszam panie posterunkowy, że pytam… - Franek Baczko uważnie przyglądał się sponiewieranej postaci – ale tak coś chyba nie tak… No, co tu owijać w bawełnę… Wyglądasz pan jak nie przymierzając …

- Wal pan, wal pan prosto z mostu! – zdenerwował się Kuciak – Szambonurek, nikomu nie ujmując!

- No, nie chciałem urazić – zgodził się Franek.

- Mnie? - zdziwił się Kuciak. – Panie…! Ja ten mundur noszę dłużej niż Rudy, nie przymierzając, na tym świecie się obraca i pierwszy raz wstyd mi, cholera jasna!

- Co się stało? Ta pana rakieta też wody i szczotki nie widziała od dawna! – Rudy dotychczas milczący ze zdziwieniem patrzył na schludnego zazwyczaj a teraz zabłoconego po uszy posterunkowego.

- Kryzys panowie, kryzys ……. – najbardziej liberalne ucho redakcyjnej korekty nie zdzierży wiązanki jaka towarzyszyła temu stwierdzeniu.

- Oszczędzać trzeba! Gazet nie czytacie! – sięgnął po kufel i pociągnął łyk leczniczego „żywca”.

- Ale aż tak…? Mnie też nie lekko, ale nie wiedziałem, że ten kryzys aż tak głęboko władzą naszą wstrząsnął – Baczko z niedowierzaniem kręcił głową.

- Co ja wam będę gadał – westchnął Kuciak – myjnie trzeba szerokim łukiem omijać, ciuchy służbowe oszczędzać, prać i czyścić raz na miesiąc, zamiast długopisów ołówki, żarówki wyłączyć, ogrzewanie tylko naturalne, czyli po sześciu w jednym pokoju… Szkoda zresztą gadać, sami widzicie… -- Kuciak pociągnął nosem.

- Cholera jasna! Żeby nawet mnie zrobiło się żal biednych glin… -- westchnął z niedowierzaniem Rudy.

Marek Długosz