odc. 154

Gdzie jak gdzie, ale w mazurskiej głuszy cisza powinna sprowadzać ukojenie na każde stargane nerwy, nawet jeżeli przyczyną ich zwichrowanego stanu są sprawy wagi co najmniej państwowej. Lekki szum rozłożystych sosen za oknami pensjonatu, delikatne potrzaskiwanie masywnych krokwi i grubych podłogowych desek zawsze powodowało niezwłoczny przypływ sennych marzeń i pogrążenie się w głębokim śnie. Nie tym razem jednak. Wójcik już od ponad godziny przewracał się na sprężystym wygodnym materacu, lecz sen nie nadchodził. W ostateczności rozpoczął liczenie kolejnych baranów, które pod przymkniętymi powiekami wywoływał z otwartych drzwi obory. I znów nic z tego. Czternaście kolejnych baranich łbów gnało przed siebie na złamanie karku, piętnasty natomiast wystawiał zza drzwi ozdobioną rogami złośliwą mordę, uśmiechał się szeroko, mrużąc jedno oko i spokojnie zawracał.

- Niech go jasna cholera! – zaklął i usiadł na łóżku – Nic z tego nie będzie! Trzeba się gdzieś ruszyć, bo do rana będę się tak przewracał!

Wstał, założył dres i postanowił zejść do sali kominkowej, gdzie, jak pamiętał, barek był dobrze zaopatrzony i pozostawiony do dyspozycji gości. Już na schodach zauważył, że nie tylko on sam nie może zapaść w kojącą nicość. W kącie sali długie cienie rzucało nikłe światło stojącej, kutej z czarnej stali lampy. Zza wysokiego oparcia fotela wystawał czubek dobrze mu znanej łysiny.

- Też cię dzisiaj nosi?

- Też! Za nic nie mogę oczu zamknąć, ciągle mi się coś w mózgownicy kłębi … - westchnął głęboko Jurek Toczek, gdyż to jego właśnie charakterystycznie błyszcząca czaszka odbijała nikły blask przyciemnionej żarówki. Szklany blat stolika oparty o odpowiednio ukształtowane poroża kilku nieszczęsnych byków zajmowała pękata butelka i takiż sam, wypełniony do połowy kieliszek. Wójcik zapadł w sąsiedni fotel, sięgnął po butelkę i pociągnął kilka solidnych łyków prosto z gwinta.

- Za dużo wszystkiego na raz – odsapnął głęboko, gdy złapał powietrze.

- Tak, nie wiadomo od czego zacząć – zgodził się Toczek, przecierając schowane za okularami oczy. – Wiesz, nigdy nie przypuszczałem, że aż tyle zwali mi się na głowę. Dzisiaj już nie jestem pewien, czy bym się drugi raz zdecydował.

- Pieprzysz! Wcale cię nie musiałem długo namawiać! A roboty jak wszędzie. Tylko trzeba sobie dobrze zorganizować. Popatrz, co ja mam powiedzieć?! Cały czas w ruchu, jak nie stolica to Olsztyn, Mieszczno, Pieprzno i Zadupie Wielkie! Nic dziwnego, że oka zmrużyć nie mogę. Odzwyczaiłem się!

Spojrzeli na siebie i ze zrozumieniem pochylili głowy. W końcu pełnienie niezmiernie ważnych funkcji państwowych ma prawo zmęczyć nawet takich prawdziwych mężczyzn jak oni.

- Zobacz… wczoraj dwa wręczenia, jedno otwarcie i odwiedziny przedszkola – Wójcik wyliczał na placach. – Dzisiaj… - spojrzał na zegarek – tak, już dzisiaj najpierw uroczyste uruchomienie pompy, potem odznaczenie, spotkanie przy lokalnych wyrobach masarskich, zbiórka byłych harcerzy i przegląd chórów mieszanych. Jak na jeden dzień, podobno świąteczny to chyba wystarczy!

- Ja mam prawie to samo, tylko zamiast harcerzy – kółko haftu ludowego i wieczorem jeszcze mecz. Przynajmniej jedną połowę będę musiał zagrać… - westchnął.

- Żadnych meczów, na to się już nie dam nabrać! Za stary jestem na takie ekscesy! – skrzywił się Wójcik.

- Nie mów tak głośno, jeszcze ktoś usłyszy i się będzie domagał komunikatów o twoim stanie zdrowia! – uśmiechnął się Toczek – Masz być silny jak niedźwiedź, mądry jak sowa i słodki dla elektoratu jak lipowy miodzio! Sam mnie kiedyś tego uczyłeś!

Od strony schodów rozległo się głośne skrzypienie. Nie tylko oni nie mogli zaliczyć tej nocy do najbardziej spokojnych.

- O! Sam pan sołtys Boryński! Witamy w klubie! Też nie możesz zasnąć?

- Mogę, nie mogę! Powiedzcie lepiej, cholera, gdzie tu jest jakiś kibel, bo mi się drzwi do łazienki zacięły! Tylko szybko! – złapał się znacząco za połę efektownego białego szlafroka i ciężko pogalopował we wskazanym kierunku.

- A co on tutaj robi? – zainteresował się Wójcik – Nie ma chyba dziś dla niego żadnej roboty, może spokojnie wracać do domu.

- Może, ale nie chce, po prostu ostatnio polubił reprezentację. Wszędzie go pełno, zaproszą czy nie zaproszą, zawsze jest. – skrzywił się Toczek.

- Zobacz jak to jest – zastanowił się Wójcik – jak czegoś nie musisz robić, a robisz to jest nawet przyjemność. Ale jak to samo masz wpisane w obowiązki to się robi ciężka robota! Bo przecież na pewno byś wolał dzisiaj leżeć we własnym łóżku. Spałbyś już dawno jak suseł, a tu kombinujesz jak się jutro w tym wszystkim poukładać. Elektorat przecież patrzy! A taki Boryński…

- Co Boryński, co Boryński?! – rozległo się z głębi saloniku – Czego się dziwicie? Jak chłop w moim wieku ze dwa razy w nocy nie wstaje to…

- Dobra, nie przejmuj się, nie o to chodzi – Toczek powstrzymał z trudnością już ruszający wodospad boryńskiej elokwencji.

- Powiedz lepiej, dlaczego nie siedzisz jak przykazano w chałupie tylko się po nocach tłuczesz?

- A co myślicie, że tylko wam wolno? Otwierać, zamykać, wręczać, przyjmować?! A porządny sołtys tylko do roboty?

- No coś ty? – zaprotestowali.

- To nie tak…

- Sołtys na zagrodzie równy wojewodzie! Jasne!? – Boryński owinął się szczelniej w szlafrok i ruszył na schody. W końcu noc jest do spania.

Marek Długosz