Ani jeden włos z głowy Wam nie spadnie... (cz.II)

ZŁAMANE HAMULCE

Po selekcji więźniów w obozie nr 6 w rejonie Iwdiel, Artur trafia do pracy w tartaku przy przetaczaniu kloców, ułożonych na wysokość dwóch pięter w sztaplu o wymiarach 50 m na 15 m.

Jest mroźna i bezchmurna syberyjska noc. Nocna zmiana pracuje od 18.00 do 6.00 rano. Artur ustawia między szparami sztapla żerdzie hamujące rozpędzone kloce. Toczący się ogromny i wyjątkowo ciężki modrzew zaczyna łamać hamulce. W ciemnościach, ledwie rozświetlonych pojedynczą latarnią, uciekający Artur przewraca się w niezdarnych bachiłach (drelichowe buty ocieplone watą), wsuniętych w łapcie z lipowego łyka. Biegnący do niego koledzy nie wierzą własnym oczom. Z luki między pniami, zduszonym głosem odpowiada „tak” na pytanie „cały jesteś?”. Daleko za sztaplem, cichnie łomot rozpędzonego kloca.

WAGONIK WĄSKOTORÓWKI

Jedna z kolejnych nocnych zmian. Tym razem Artur pracuje przy wąskotorówce, rozładowując kłody drewna opałowego. Zbliża się północ, zmęczenie staje się coraz bardziej dokuczliwe. Nadjeżdża kolejny wagonik. Artur słyszy okrzyk kolegi: - „Uważaj!”. Niestety, między torami zostaje noga, uwięziona zadrą podkładu wbitą w lipowy łapeć. Mocując się z uwięzionym łapciem, widzi rozpędzony wagonik. Na poboczu jeden z zesłańców rozbija opałowe pnie na trzy wielkie szczapy. Kolejny zamach kołotuszką (rodzaj drewnianego młota) w wbite w pień siekiery. Pęknięta główka młota frunie łukiem w kierunku torowiska. Spada tuż przed jadącym wagonikiem. Rozpędzona masa traci impet. Wagonik wypada z szyn. Zatrzymuje się, lekko dotykając nieszczęsnej nogi.

- Złamanie nogi oznaczało wyrok śmierci głodowej w obozie dla inwalidów, uznawanych przez władze łagru za celowych sabotażystów - mówi pan Artur.

ZATOR

Wiosna 1941r. Polacy z łagrów zlokalizowanych przy liniach kolejowych, odsyłani są w głąb

Uralu, by ograniczyć możliwość ucieczek. Artur wraz z pięćdziesięcioma towarzyszami trafia do obozu Herconówka, II Oddział nad rzeka Łoźwą. Wiosenne roztopy pozwalają na spławianie drewna luzem bez powiązania w tratwy. Zadaniem Artura i grupy więźniów jest rozbieranie spiętrzonych zatorów surowca. Przystępują do kolejnej rozbiórki. Zator jest wyjątkowy. Dziesięć km spiętrzonego drewna na wysokość pierwszego piętra. Po rozsunięciu zwałów drewna, brygada mocuje się z klinem zatoru. Ogromny kloc zaryty w dno rzeki opiera się wszelkim ich wysiłkom. Wreszcie udaje się go uwolnić za cenę kąpieli w lodowatej wodzie. Artur głęboko nurkuje i stara się odpłynąć jak najdalej spod ruszającego zatoru. Napierające zwały drewna, łamią jak zapałki kloce półmetrowej grubości. Niektóre koziołkują wysoko nad zatorem. Za zakrętem rzeki jeden z łagierników zauważa płynącą na wyciągnięcie ręki, niebieską koszulę.

- To byłem ja. Przytomność odzyskałem leżąc na brzegu - mówi pan Artur - Tylko z kilkoma sińcami wróciłem do pracy.

POWIEW WOLNOŚCI

Pod koniec lipca 1941r. Artur pracuje przy remoncie drogi do Iwdiela. Praca przez 16 godzin dziennie z noclegiem pod gołym niebem, na stertach gałęzi.

Pewnego dnia widzą zbliżającą się pieszą kolumnę zesłańców.

- Nasz striełok wzywa do odwrócenia się plecami do drogi - mówi pan Artur - Spośród konwojowanych, odzywa się do nas bardzo przystojna i energiczna Polka. „Uszy do góry chłopaki! Jestem ze Lwowa. Niemcy napadli na Rosję!!” Bardzo nam to poprawiło humory.

Po podpisaniu umowy między rządami Polski i ZSRR, w sierpniu władze łagru zakomunikowały Polakom, że są objęci amnestią. Zaczęły się pierwsze zwolnienia z obozu. Objęci nimi byli tylko najsłabsi i chorzy - niezdatni do pracy.

- Nigdy nie zapomnę pierwszego dnia wolności, 16 października 1941r. - wspomina pan Artur - Obsypany czyrakami z rozwijającą się awitaminozą stanąłem na wadze. 39 kg przy wzroście 164 cm, to mniej o 20 kg od szkolnego ważenia przed lekcjami gimnastyki. Na słaniających się nogach rusza do najbliższej stacji kolejowej odległej o 16 km.

TASZKIENT

Po czterech dniach podróży bez jedzenia, pociągiem dojeżdża do Sierowa. Następnie Świerdłowsk, Czelabińsk, Czekałow nad Morzem Aralskim i Taszkient - chlebnyj gorod. „Chwilowo pojedziecie do kołchozów obok Turkulu nad Amudarią, następnie etapami będziecie wcielani do wojska” - poinformował przyszłych poborowych, przedstawiciel władz polskich z biało-czerwoną opaską na ramieniu. Czeka ich 12-godzinny dzień pracy przy najgorszym piątym, grudniowym zbiorze bawełny. Wypłatę za dniówkę stanowi jeden burak pastewny i garść nieprzesianej razowej mąki jęczmiennej.

SZEREGOWIEC WP

Nadchodzi Nowy Rok 1942. Trzynastego stycznia osiemnastoletni Artur staje przed polską komisją poborową. Prosi o przydział do broni pancernej.

- Mój wybór uzasadniałem chęcią odegrania się na Niemcach za nasze krzywdy - mówi pan Artur. Ważący 37 kg ochotnik, obsypany strupami wszawicy rozśmieszył poważnych członków komisji swoją prośbą. Ostatecznie otrzymuje przydział do 7. Dywizjonu Lekkiej Artylerii Przeciwlotniczej przy 7. Dywizji Piechoty, którą dowodził płk Leopold Okulicki (przyszły generał brygady i ostatni dowódca AK zamordowany na moskiewskiej Łubiance).

- Podczas obchodu warty między namiotami słyszało się rozmowy tylko na jeden temat - żarcie. A co moja mama gotowała, a moja babcia, a ciocia i tak w kółko - opowiada pan Artur. W sierpniu ruszają w towarowych wagonach przez Samarkandę, Bucharę, Aszchabad do portu w Krasnowodzku nad Morzem Kaspijskim.

PERSJA

Przed załadowaniem na wielki tankowiec ostatnie spotkanie z władzą radziecką. Zbiórka w trójszeregu według regulaminu armii angielskiej. Prewierka celna w poszukiwaniu rubli. - Wcześniej i tak wszystkie ruble oddaliśmy polskim rodzinom pozostającym w kraju ludzi bez nadziei, smutnych i szarych - mówi pan Artur - Na pustyni w Kermine, nazywanym przez Uzbeków „doliną śmierci”, pozostał po nas cmentarz wojskowy. Niektórzy twierdzą, że spoczywa nas tam więcej niż pod Monte Cassino. Na pokładzie tankowca „Mołotow” ściśnięci jak sardynki, trawieni krwawą dyzenterią i tyfusem, po dwóch dniach dobijają do portu Pahlewi w Persji. W czasie kąpieli w pobliskiej rzece będącej dopływem Tygrysu, Anglicy fotografują szkieletowe wojsko. - Po wojnie widziałem wystawę tych zdjęć w kantynie YMCA we Włoszech - mówi pan Artur - Włosi nie mogli w to uwierzyć. Byli przekonani, że to są jakieś fotomontaże.

Paweł Bielinowicz