Karetki bez lekarzy - taki pomysł wydaje się wielu osobom co najmniej kontrowersyjny. Nie wszędzie jednak nowe rozwiązania mają szansę wejść w życie. Tak jest między innymi w Szczytnie, gdzie pracuje za mało ratowników posiadających dyplomy wyższych uczelni medycznych.

Ratować, nie leczyć

NA RAZIE PO STAREMU

Nowa ustawa o ratownictwie medycznym weszła w życie 1 stycznia. W myśl jej zapisów ratownicy będą mogli pracować samodzielnie w zespołach podstawowych (czyli ratowniczych). W karetkach reanimacyjnych, tzw. erkach nadal jeździć musi lekarz. Tego typu rozwiązanie jest powszechnie stosowane na Zachodzie, natomiast w Polsce stanowi zupełnie nową jakość. Wiele wskazuje na to, że wprowadzone właśnie przepisy o ratownictwie medycznym mają małe szanse, żeby stać się powszechnie obowiązującym standardem. W szczycieńskim pogotowiu pracuje obecnie zaledwie dwóch ratowników legitymujących się dyplomem ukończenia wyższej uczelni medycznej, a tylko tacy w myśl ustawy mają prawo zastępować w karetkach lekarzy. To przynajmniej o jednego za mało.

- Na razie w Szczytnie do każdego wezwania wyjeżdża lekarz i nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie miało się to zmienić - mówi Sławomir Sawicki, ratownik i koordynator ze szczycieńskiego pogotowia. Trudności ze skompletowaniem zespołów ratowniczych bez udziału lekarzy będą miały stacje ratownictwa medycznego w całej Polsce.

- Według mojej wiedzy w kraju jest ich w tej chwili zaledwie kilkanaście - szacuje Sławomir Sawicki.

W Szczytnie do wezwań jeżdżą dwie karetki: reanimacyjna i wypadkowa. W drugiej, którą formalnie w myśl nowych przepisów mogą już jeździć sami ratownicy, za każdym razem znajduje się również lekarz. Gdyby zastąpił go ratownik, karetka reanimacyjna pozostałaby nieobsadzona. Sławomir Sawicki liczy, że w momencie, kiedy pogotowiu przybędzie jeszcze jeden ratownik z dyplomem akademii medycznej, dyrekcja pokusi się o stworzenie zespołu ratowniczego. W czerwcu studia kończy Grzegorz Achremczyk i wiele wskazuje na to, że właśnie on będzie "tym trzecim". Na razie ukończył studium medyczne. Na bieżąco dokształca się również na specjalistycznych kursach.

- Niedawno odbyłem wraz z koleżanką z pracy szkolenie w Olsztynie, prowadzone przez instruktorów z Krakowa, które było oparte na standardach izraelskich, uchodzących za najlepsze na świecie - opowiada Achremczyk.

Merytoryczna wiedza dyplomowanego ratownika, zdobyta w dobrej szkole, jest wystarczająca do prowadzenia akcji ratowniczej. Do tego dochodzi umiejętność szybkiego i fachowego udzielania pomocy w nagłych przypadkach.

- Kończymy normalne studia, uczymy się przedmiotów związanych z nagłymi stanami zagrożenia zdrowia i życia - wyjaśnia Sawicki.

On i jego koledzy przyznają, że powszechne obawy co do kompetencji ratowników są niepotrzebnym straszeniem społeczeństwa.

- W Polsce utarło się myślenie, że pogotowie jest od tego, żeby leczyć. Tymczasem na miejscu wypadku trzeba przede wszystkim ratować ludzkie życie. Jeśli ktoś chce się leczyć w pogotowiu, to życzę mu sukcesów - mówi z przekąsem Sawicki.

PRZYCHODNIE NA KÓŁKACH

Podobnego zdania jest dyrektor szczycieńskiego szpitala Marek Michniewicz. Według niego główną przeszkodą w powszechnym wprowadzeniu zespołów ratowniczych jest kiepski stan wyposażenia podstawowej opieki zdrowotnej. Michniewicz uważa, że w powiecie szczycieńskim wystarczyłaby tylko jedna "erka" z lekarzem, ale za to powinno być pięć karetek wypadkowych, po jednej w każdej gminie tak, aby jak najszybciej przyjść z pomocą w razie wypadku.

- Dzisiaj mamy do czynienia z taką sytuacją, że około 70 procent wezwań dotyczy przypadków stosunkowo błahych. Bywa, że karetki załatwiają taką sprawę, a w tym samym czasie nie ma komu wyjechać do zdarzenia naprawdę poważnego - mówi Marek Michniewicz.

Dyrektor szpitala nowe zapisy ustawy uważa za doskonały pomysł. Zastrzega jednak, że jego realizacja wymaga intensywniejszej pracy ze strony lekarzy pierwszego kontaktu.

- Będą musieli pracować dłużej i udzielać pomocy wyjazdowej w nocy. Wtedy pogotowie przestanie być "przychodnią na kółkach" - uważa Marek Michniewicz. Jego zdaniem karetki bez lekarzy to również rozwiązanie o wiele tańsze.

- Krajów zachodnich, bogatszych przecież od nas, nie stać na to, żeby w każdej karetce jeździł lekarz - tłumaczy Michniewicz.

NIE ZACZYNAĆ OD TYŁU

Bardziej sceptycznie do ustawy odnosi się doktor Joanna Pawłowicz-Radosz. Jej zdaniem przy obecnym stanie ratownictwa medycznego w Polsce lepiej by było, żeby lekarze wyjeżdżali do każdego wezwania.

- Najpierw powinny powstać centra ratownictwa z prawdziwego zdarzenia. Tego ciągle u nas nie ma. Zaczynamy od tyłu: wyrzucamy lekarza z karetki, nie mając żadnej podbudowy organizacyjnej - uważa Joanna Pawłowicz-Radosz i dodaje, że należałoby rozważyć utworzenie profesjonalnej stacji ratownictwa w powstającym właśnie budynku strażnicy.

- Buduje się taki wielki obiekt, a pogotowie musi gnieść się w kotłowni - mówi doktor. Nie dziwi jej także brak dyplomowanych ratowników. Za główną przyczynę tego zjawiska uznaje kiepskie zarobki.

- To zawód dający sporą satysfakcję, ale słabo opłacany. Nic dziwnego, że młodzież się do niego nie garnie - mówi Joanna Pawłowicz-Radosz.

Dyrektorzy pogotowia mają jeszcze sporo czasu, żeby dostosować zespoły ratownicze do nowych przepisów. Do roku 2010 obowiązuje na nie bowiem okres przejściowy. Aby rozwiązanie mogło wejść w życie potrzebne są jeszcze stosowne rozporządzenia ministra zdrowia, m.in. umożliwiające ratownikom podawanie niektórych leków bez polecenia lekarza.

Wojciech Kułakowski

2007.01.10