Wprawione w ruch kołowrotki i snująca się pod rękoma prządek wełniana nić - w dzisiejszych, technologiczno-cybernetycznych czasach - to widok archaiczny. Dzięki członkiniom Klubu Seniora, dla dzieci i młodzieży z Jedwabna ręczny wyrób tkanin nie jest już abstrakcją.

Kręć się, kręć wrzeciono...

Kołowrotki i motowidła poszły w ruch

W sobotę 25 października do Gminnego Ośrodka Kultury w Jedwabnie przybyło mniej niż zazwyczaj osób, bo też i aura nie nastrajała do opuszczania domowych pieleszy. Jednak wśród kilkudziesięciu osób około połowę stanowili młodzi i bardzo młodzi ludzie, bo to głównie z myślą o nich odbył się pokaz nie tak znowu zamierzchłego obyczaju przędzenia lnu i wełny.

Na gokowskiej scenie pojawiły się więc kołowrotki, motowidła itp. "gadżety", przy których, w zimowe długie wieczory, zasiadały panny i matrony, by prząść, ale nie tylko. Były to świetne okazje do towarzyskich spotkań, rozmów, żartów, a nawet i tańców.

- Za pannami, do domu, w którym zbierały się prządki, przychodzili też kawalerowie. A gdy wyczerpały się kądziele, jeden czy drugi przygrywał na organkach czy na grzebieniu, a pozostali ruszali z dziewczętami w tany - wspomina czasy swej młodości Maria Orzołek, główna prządka Jedwabna. Na scenie towarzyszyła jej Czesława Zięcina, którą - jak żartobliwie powiada - posługiwania się kołowrotkiem nauczył mąż.

Sposób na oszczędzanie

- Dostałam kiedyś w prezencie kilogram owczego runa, z którym nie wiedziałam co począć. Chciałam komuś zlecić przędzenie, ale małżonek stwierdził, że sama sobie z tym poradzę - opowiada pani Czesława dodając, że jej "druga połowa" bardzo niechętnie rozstawała się z każdym groszem, szybko więc znalazła sposób, by nie płacić za przędzalniczą usługę. - Mąż przyniósł do domu kołowrotek i w ten sposób zmusił mnie do tego, bym sama nauczyła się prząść.

- Ale przecież musiał kupić kołowrotek...

- A skąd! Pożyczył! - ze śmiechem wspomina seniorka z Jedwabna.

W sali widowiskowej nie tylko furkotały kołowrotki, ale i czesano len, przędzę zwijano w motek za pomocą motowidła, potem w kłębki, a z tych, inne jeszcze panie na oczach publiczności tworzyły już ostateczne "dzieła" na drutach i szydełkiem.

Nie tylko praca wrzała na scenie, bo jednocześnie młodzież słowem i śpiewem ilustrowała tradycje i obyczaje, które były "chlebem powszednim" ich babć i dziadków.

Smakowita biesiada

Nie mogło w Jedwabnie skończyć się na opowieści "Jak to ze lnem było", jako że całe przedsięwzięcie odbywało się z okazji dorocznego "Święta kapusty i ziemniaka". By zatem tradycji stało się zadość, cała publika i wykonawcy uczestniczyli jeszcze w sutej biesiadzie, przygotowanej nie tylko przez panie z Klubu Seniora, ale i ich znajome, sąsiadki i koleżanki.

I trudno było opanować łakomstwo przy serwowanych specjałach, których podstawowy surowiec - co oczywiste - stanowiły kapusta i ziemniaki. Menu było zróżnicowane i odmienne od ubiegłorocznego. W błyskawicznym tempie ze stołów zniknęły pyzy, łazanki z kapustą, placki ziemniaczane i tradycyjny kartoflak. Można także było skosztować kwaśnicy, specjalnego napoju z gotowanej kiszonej kapusty, o którego recepturę od jego "autorki" wójtowej Hanny Budnej, upominali się głównie członkowie turystycznej grupy z olsztyńskiego PTTK, którzy od lat przyjeżdżają do Jedwabna na organizowane przez GOK imprezy. Wszystkich dań nie da się wyliczyć, a to - jak zapewniają organizatorzy imprezy - nie koniec popisów kulinarnych najstarszych mieszkanek Jedwabna.

- Jak znam nasze panie, pomysłów na potrawy z pewnością im nie zabraknie na całe lata - twierdzi Danuta Orzołek, szefowa miejscowej biblioteki, "etatowa" konferansjer podczas wszystkich podobnych imprez organizowanych w GOK.

Na myślenie o tym, co będą gotować za rok, członkinie Klubu Seniora mają dużo czasu. Nie wątpią w to, że gotować będą, bo już podczas sobotniego spotkania wpadły na pomysł, jakiej ludowej tradycji poświęcą przyszłoroczne "Święto kapusty i ziemniaka".

- Chcą, żeby pokazać tradycje związane z darciem pierza - mówi Anna Sarnowska, dyrektor GOK w Jedwabnie.

Halina Bielawska

2003.10.29