Weekend 14-16 sierpnia spędziłem w Iławie. Jak co roku, w sierpniu, odbywa się tam festiwal jazzu tradycyjnego pod nazwą „Złota Tarka”. Pierwsze imprezy organizowano w warszawskiej „Stodole”. Później koncerty przeniesiono do Iławy. Tegoroczny był już festiwalem numer 39, co oznacza, że za rok doczekamy czterdziestolecia imprezy.

Hej Mazury

Jazz w wydaniu tradycyjnym jest muzyką wesołą, pogodną, improwizowaną. W skrócie można powiedzieć, że najstarsze odmiany tej muzyki, to grany jeszcze przez czarnych muzyków blues oraz rag-time, a także zespołowa improwizacja w stylu nowoorleańskim. Późniejszą odmianę tego stylu, graną z udziałem białych, nazywamy dixielandem. Jeszcze późniejszy styl – swing - powstał już przy udziale uznanych gwiazd muzyki improwizowanej i z grubsza zakładał dominację mistrza nad resztą zespołu.

Niedawno mieszkańcy Szczytna, podczas nocy jazzowej (7 sierpnia), mogli posłuchać koncertu zespołu „Dixie Warsaw Jazzmen”, grającego bardzo tradycyjnie, z wielkim pietyzmem, wręcz po staroświecku; stary, dobry dixieland. Kilkakrotnie gościł także w naszym mieście niezrównany, krakowski zespół „Jazz Band Ball”, grający po mistrzowsku we wszystkich wymienionych stylach.

Kilka dni spędzonych w Iławie dało mi możliwość porównań między tym miastem i Szczytnem. W gruncie rzeczy niewiele znam Mazury, toteż każda okazja uzupełnienia wiedzy geograficzno – turystycznej jest dla mnie znacząca.

Iława to prześliczne miasto. Bez porównania urokliwsze od Szczytna. Nie ma tu żadnej winy współczesnych mieszkańców. Szczytno zostało straszliwie spustoszone, a powojenna odbudowa, wzdłuż centralnej ulicy miasta, okropną „wielką płytą”, zatarła wszelki ślad po dawnym uroku dzisiejszej ulicy Polskiej. W Iławie natomiast pozostało sporo historycznej zabudowy willowej. Miasto położone na pagórkowatym terenie przypomina mi trochę Sopot. Co prawda nie uchroniła się nawet Iława od „nieszczęścia” mazurskich miast i miasteczek, to jest od obrzydliwie żółtych balustrad, ustawianych gdzie tylko się da – zapewne w trosce o bezpieczeństwo pieszych. Także przydrożny, wjazdowy „witacz” miejski, wyglądający jak szyld składnicy złomu metali nieżelaznych, jest równie paskudny w Iławie jak w Szczytnie. No, ale widziałem, że w wielu jeszcze polskich miastach udało się producentowi witacza wcisnąć mieszkańcom to badziewie.

Warto zaznaczyć, że Iława żyje wokół jeziora, do którego prowadzą wszystkie drogi. Samo wybrzeże jest wspaniale zagospodarowanym bulwarem pełnym atrakcji widokowych, kulinarnych, a także zakupowych. Jezioro widoczne ze wszystkich stron, z otaczających je wzgórz, przyciąga rzesze turystów.

U mnie – wieloletniego warszawiaka, obserwującego, jak jego miasto „odwróciło się” od Wisły, taki widok budzi zazdrość. Można mieszkać w Warszawie i w ogóle nie wiedzieć, że jest tam jakaś Wisła. Jej brzegi to na ogół dziko porośnięte chaszcze, gdzie strach się zapuścić. W zasadzie rzekę oglądać można tylko z mostu, a i tak nie wiadomo po co.

Sekwana w porównaniu z Wisłą to niewielka, wąska rzeczka. Dlatego może przecinać ją grubo ponad trzydzieści mostów (w Warszawie jest ich siedem – pomijam kolejowy). No, ale nie byłoby Paryża bez Sekwany, gdzie wzdłuż bulwarów życie aż kipi, a także sięga w nurt rzeki, jeśli uwzględnimy licznie przycumowane do wybrzeża barki.

I dlatego – wracając do Szczytna – z wielką nadzieją dopinguję zamysł „zbliżenia się” do naszych jezior. Stworzenia spacerowych bulwarów, ścieżek rowerowych i prawdziwej parkowej zieleni. Nie wszystkie detale zamierzenia podobają mi się, ale nie znaczy to, że ogólnie nie jestem entuzjastą prowadzonych prac. Jestem i choć niektóre rozwiązania będę, być może, krytykował już w następnym felietonie, to ogólnie jestem za i… oby wytrwać! A fontanna już jest: i to identyczna jak w Iławie!

Na zakończenie drobna ciekawostka nawiązująca do tytułu felietonu.

Kiedy odwiedziłem Muzeum Jana Kochanowskiego w Czarnolesie - brałem udział, w noc świętojańską, w uroczystościach związanych z postacią poety. A odbywały się one w najbliższym mieście, to jest w Zwoleniu. I wtedy usłyszałem miejscowy chór, który zaintonował pieśń „Hej Podlasie, takie cudne…” – dokładnie według melodii znanej doskonale wszystkim mieszkańcom Szczytna.

Andrzej Symonowicz