Gestapo, Armia Czerwona i ucieczka

W latach 1926 - 1938 mieszkałam w Ortelsburgu. Tak nazywało się dzisiejsze Szczytno przez 700 lat, aż do końca II wojny światowej. Jestem córką inżyniera i przedsiębiorcy Roberta Machta, który w dawnych Prusach Wschodnich projektował i budował mosty. Obecnie mam 92 lata i mieszkam w Rzymie. W latach 2002 - 2006 opisałam historię swojego ojca i opublikowałam ją w „Ortelsburger Heimatboten” (Rocznik zrzeszenia byłych mieszkańców z Ortelsburga) pod tytułem „Odyseja mojego ojca”. Publikując biografię ojca i rodziny chciałam przekazać swoje wspomnienia szerszemu gronu. Byłam bezpośrednim świadkiem opisywanych wydarzeń. Jest to cenny wkład w historię naszego miasta.

Dnia 20 lipca 1944 roku, 66 (!) km od naszego mieszkania w Wilczym Szańcu, w tak zwanej głównej kwaterze Hitlera, niedaleko Rastenburga (dziś Kętrzyn), eksplodowała bomba. Była to nieudana próba zamachu na Adolfa Hitlera. W następnych tygodniach przeszukiwano okolice, aresztowano i rozstrzeliwano sprzymierzeńców Staufenberga. Represje sięgały także Mazur. Moja mama została wezwana do Gestapo i natychmiast aresztowana. Dlaczego ją wezwano? Miała coś wspólnego z zamachem? Nie. Nasza rodzina była przeciw nazistom. Ten fakt był powszechnie znany. Byliśmy bardzo zaniepokojeni. Mijały dni, a nie było żadnych wieści o niej. Wreszcie, po miesiącu, dwóch policjantów przyprowadziło ją do domu. Miała gorączkę i była tak słaba, że nie była w stanie chodzić bez pomocy. Stan zdrowotny mojej mamy na szczęście szybko się poprawiał, tylko gorączka długo nie ustępowała. Wracała jednak do zdrowia.

Mama dopiero po kilku dniach powiedziała, jaka była przyczynie aresztowania. Pan Lücke, oficer Gestapo oskarżał ją o to, że pytała, jak wysoko stoi dolar. - „Ja tego nie zrobiłam”, odpowiedziała mama. -„A jeżeli ja w tej chwili Pana spytam, jak wysoko stoi dolar, Panie Lücke, jest to zbrodnia?”. Prawdopodobnie urzędnik Gestapo uznał, że posunęła się za daleko. Została aresztowana pod zarzutem szmuglowania obcych walut. Moja mama była wykształconą kobietą i miała silną osobowość. Jako jedna z pierwszych kobiet w Europie studiowała na Uniwersytecie w Moskwie. Do nazistów czuła odrazę. Pisała wiersze, w których oskarżała hitlerowskich oprawców. Podczas jednej z codziennych kontroli z kieszeni jej płaszcza wytrząśnięto kawałek papieru, na którym spisała jeden ze swoich wierszy. Ten wiersz, tak planowało Gestapo, miał być „biletem” do obozu koncentracyjnego. Stało się jednak coś nieoczekiwanego. Po siedmiu dniach zadzwonił do nas adwokat mojego ojca: „Panie Macht moja Irmgard nie może sobie poradzić z robótkami ręcznymi. Ona twierdzi, że tylko Vera może jej w tym pomóc!” Brzmiało to lapidarnie, ale było tajną wiadomością i nic dobrego nie wróżyło. Szybko pobiegłam do biura pana Böge. Błagał mnie: „Wywieźcie natychmiast waszą matkę! Dzisiaj spotkałem pana Färbera – drugiego urzędnika Gestapo. Powiedział mi, że jutro pani Macht zostanie przewieziona do obozu koncentracyjnego”. W ogromnym pośpiechu spakowaliśmy mamie walizkę i przywiązaliśmy ją do damskiego roweru. O świcie wraz z mężem odprowadziłam mamę na stację do Olschienen (dziś Olszyny). Tam, nierozpoznana, wsiadła do pociągu do Allenstein (dziś Olsztyn). Ukryła się u znajomego żydowskiego dentysty. Gdy tylko wróciliśmy do domu, policja już tam była i pytała o mamę. Odpowiedziałam, że nasz lekarz domowy, z powodu nieustępującej gorączki, zalecił jej natychmiastowy wyjazd do sanatorium w Schwarzwaldzie.

Ojciec nie mógł dłużej znieść niepewności o los matki. Bez pozwolenia wolno jej było odjechać tylko 100 kilometrów. Doszedł więc do wniosku, że powinien jak najprędzej pójść jej przykładem. Ale co zrobić z firmą budowlaną, z maszynami? Postanowił oddać wszystkie swoje maszyny organizacji Todt. Było to sprzeczne z jego poglądami politycznymi, ale ta ofiara miała odwrócić uwagę nazistów od śledzenia naszej rodziny. Plan się powiódł. Nie wzbudzając niczyich podejrzeń otrzymał zezwolenie na jazdę do Kelkheim (niedaleko Frankfurtu nad Menem). Do przetransportowania swoich maszyn otrzymał 11 naklejek wagonowych. Firma, która otrzymała zlecenie załadowania maszyn, przysłała francuskich jeńców wojennych. Kiedy ojciec zorientował się, kogo przysłano do pracy, zapewnił pracownikom pokrzepiający posiłek. Jeden z jeńców zwrócił się do ojca i zapytał:, „Dlaczego nie ładuje Pan najpierw mebli? Pierwszy wagon ma dach”. Mój ojciec był zdumiony: „Ten człowiek ma rację”. „Wkrótce będziemy i tak musieli uciekać przed Armią Czerwoną. W tym wypadku mielibyśmy bynajmniej krzesło do siedzenia. Ale gdzie je wysłać, też do organizacji Todt?” Wtedy wpadł mi do głowy pomysł: - „Tato wyślij meble i drewno do wujka Franza, do Kelkheim, a maszyny do organizacji Todt!”

Po dwóch miesiącach trudnej podróży po Niemczech i Austrii, niespodziewanie, bez szwanku i niezauważona przez gestapo, wróciła moja mama. W domu, w spokoju, nabrała sił. Dnia 9 Listopada 1944 r. wyruszyła w podróż, a właściwie rozpoczęła ucieczkę na zachód.

Mój ojciec naciskał na mnie i na mojego męża, abyśmy również się spakowali i ruszyli w drogę. Armia Czerwona dotarła do Wisły. Żołnierze rosyjscy dopuścili się straszliwej masakry na ludności cywilnej na terenie Prus Wschodnich, w Nemmersdorf. 12 grudnia wraz z moim mężem i naszym małym Giovanni wyruszyłam w długą i niebezpieczną podróż do Włoch.

Pod koniec grudnia mój ojciec podążył za matką do Kelkheim. Ku swojemu przerażeniu odjeżdżając ze stacji w Ortelsburgu, zobaczył górę maszyn. To był jego sprzęt, który został z powodu ogólnego bałaganu w kraju, przywieziony z powrotem.

Vera Macht

OD REDAKCJI:

Publikujemy nadesłane przez malarkę Verę Macht wspomnienia dotyczące jej ojca Roberta Machta (1881 - 1952). Zachowaliśmy oryginalną pisownię i styl. Redakcja nie ingerowała w zaprezentowane treści.