Przed przybyciem Krzyżaków ziemie mazurskie zamieszkiwali Galindowie, będący jednym z plemion pruskich. Wyginęli oni w tajemniczych okolicznościach. Istnieją na ten temat różne legendy a historycy do dziś próbują wyjaśnić tę zagadkę.

Galindowie

Geograf z Aleksandrii

Po raz pierwszy Galindowie zostali wymienieni przez aleksandryjskiego geografa Ptolemeusza Klaudiusza w jego dziele „Geografia”, które powstało około 150 roku naszej ery. Umieścił on nad rzeką Vistulą (Wisła), wpadającą do Zatoki Wenedyjskiej, lud Wenedów. O sąsiadach Wenedów napisał następująco: Z mniejszych zaś ludów siedzą w Sarmacji Gytonowie koło rzeki Vistula, poniżej Wenedów [...] Bardziej ku wschodowi od wymienionych [Gytonów} siedzą Galindowie [Galindai], Sudinowie [Sudinoi] i Stawanowie [Stavanoi] aż do Alanów. Około 550 roku wspomina o Galindach kronikarz gocki Jordanes. Źródła ruskie podają informację o wojnie wielkiego księcia Izasława przeciwko Galindom w 1057 roku. Te wzmianki świadczą o tym, że byli oni dość potężnym plemieniem pruskim, jednakże przed przybyciem Krzyżaków ziemia galindzka opustoszała.

Legenda Piotra z Dusburga

Kronikarz krzyżacki Piotr z Dusburga około 1326 roku napisał o Galindii: …ziemia ta aż po dzień dzisiejszy pozostaje wyludniona. Jako przyczynę wyludnienia Galindii Piotr z Dusburga, a za nim również Marcin Murinius, podał dość interesujące, choć chyba niezbyt zgodne z rzeczywistością, okoliczności. Otóż w Galindii nastąpił ogromny wzrost liczby urodzin. Galindowie zaczęli się obawiać czy ziemia wyżywi wszystkich mieszkańców. Wolni mężczyźni mający prawo udziału w wiecu, zadecydowali o pozbawianiu życia wszystkich nowo narodzonych dziewczynek. Chłopców nie zabijano, ponieważ wyrastali z nich wojownicy, stanowiący o sile plemienia. Matki, które nie podporządkowały się decyzji wiecu i ukrywały córki, karano obcięciem piersi. Chcąc się zemścić, kobiety udały się do pewnej niewiasty, która uznawana była przez Galindów za wyrocznię. Prorokini po wysłuchaniu skarg i próśb o pomoc w zemście, wymyśliła podstęp. Zwołała do siebie przedniejszych Galindów i, jak podaje Piotr z Dusburga, zwróciła się do nich z następującymi słowami: Nasi bogowie chcą, aby wszyscy bez oręża i broni i jakichkolwiek środków obrony wyruszyli na wojnę przeciwko chrześcijanom. Zgodnie z poleceniem wyroczni Galindowie wyruszyli nieuzbrojeni na wyprawę po łupy na ziemie polskie. Początkowo wyrządzili tam ogromne szkody i uprowadzili niezliczoną liczbę ludzi i zwierząt. Niektórzy uprowadzeni zdołali jednak zbiec i donieść swoim o braku broni u najeźdźców. Wskutek tego wyruszył za nimi silny pościg, który dogonił ich i zadał im straszliwą klęskę. Niedługo potem na bezbronne ziemie Galindów spadł najazd Sudowów (Jaćwingów). Spustoszyli oni całą krainę, a pozostałych przy życiu mieszkańców wzięli w niewolę. Wydarzenia te miały się rozgrywać na co najmniej 100 lat przed tym, jak Piotr z Dusburga spisywał swą kronikę, czyli przed 1225 rokiem.

Poglądy historyka z Japonii

Sprawcami wyginięcia Galindów na pewno nie byli Krzyżacy. Taki pogląd przyjmuje też Japończyk Kinya Abe, autor najlepszej pracy na temat komturstwa ostródzkiego “Die Komturei Osterode des Deutschen Ordens in Preussen 1341-1525”. Liczba nowych wsi i majątków założonych przez Zakon w czasie akcji osadniczej na ziemiach dawnej Galindii oraz liczba lat wolnych od czynszu świadczy - zdaniem Abe - o tym, że tereny te były prawie nie zamieszkane i trzeba było sporo pracy i czasu, aby kraina ta znów się ożywiła. Autor ten nie odnosi się do okoliczności wyginięcia Galindów podanych przez Piotra z Dusburga. Podsumowując Abe przyjmuje, iż Galindowie zostali zniszczeni przed przybyciem Zakonu w nieznanych bliżej okolicznościach. Szerzej problemem wyginięcia tego ludu zajmuje się Grzegorz Białuński w pracy „Studia z dziejów plemion pruskich i jaćwieskich”. Dowodzi on, iż było ono spowodowane kryzysem gospodarczo – osadniczym, trwającym już od VIII wieku i późniejszymi najazdami Bolesława Krzywoustego, Bolesława Kędzierzawego, Kazimierza Sprawiedliwego oraz Jaćwięgów i innych plemion. Twierdzenie to należy przyjąć za najbardziej prawdopodobne. Białuński przytacza także poglądy innych historyków w tej kwestii, czym ilustruje sporność opinii na temat przyczyn wyginięcia Galindów. Oczywiście Galindia w chwili przybycia Krzyżaków nie była całkowicie wyludniona. Świadczy o tym choćby obecność Prusów w krzyżackim osadnictwie na tych terenach, jak też mazurskie opowieści o miejscach, w których znajdowały się dawne grodziska galindzkie.

Zamkowa Góra koło Małszewa

Jedno z takich grodzisk było położone na tak zwanej Zamkowej Górze, przy leśnej drodze z Małszewa do Dłużka w gminie Jedwabno. Góra ta w języku niemieckim nazywana była Schlossberg (Zamkowa Góra). Jej polskie nazwy to Duża Góra i Zaklęta Góra. Na temat Zamkowej Góry krążyły wśród Mazurów różne historie. Opowiadali oni, że w dawnych czasach, gdy na Zamkowej Górze stał jeszcze zamek, mieszkał tam jego pan razem z jedyną córką. Pewnego razu zamek oblegli najeźdźcy. Pan zamku widząc, że mają oni dużą przewagę liczebną, błagał w modlitwie o łaskę i prosił aby, gdy on polegnie, córka nie dostała się w ręce oblegających hord. Jeszcze tej samej nocy wróg przypuścił ostateczny szturm. Pan zamku zginął u podnóża góry. Gdy wróg chciał się już wedrzeć do zamku, ten zapadł się na jego oczach razem z córką pana. Tylko jama na szczycie Zamkowej Góry wskazuje dzisiaj miejsce gdzie zapadł się zamek. Córka pana zamku według opowieści żyła w zapadniętym zamku dalej. Tylko czasami, raz do roku, w ściśle oznaczoną noc, wychodziła z Góry i z latarnią w ręku siadała na kamieniu i czekała na młodzieńca, który by ją wybawił. W nagrodę wybawiciel miał dostać jej rękę wraz z zamkiem, który miał się wówczas z powrotem wynieść na Górę. Pewnej nocy z Małszewa do Dłużka szedł młody chłopak. Gdy był w pobliżu Góry zauważył wyżej światło. Postanowił zobaczyć kto tam jest i zaczął się wspinać. Gdy wszedł już na Zamkową Górę zauważył siedzącą na kamieniu i płaczącą młodą kobietę z latarnią w ręku. Pełen litości zapytał ją czego jej brakuje i czy nie może pomóc. „Możesz” – odpowiedziała radośnie – „chyba nie będzie dla ciebie za ciężko, jeśli zniesiesz mnie z tej góry, tylko ostrzegam cię: Nie możesz spoglądać na prawo i lewo oraz na dół”. „Nic łatwiejszego” – odrzekł młodzieniec i ochoczo wziął słodki ciężar na swe plecy. Zaczął odważnie schodzić z góry. Krótko przed końcem drogi napotkał na mrowisko, które zagradzało mu przejście. Nie zważając na przestrogi dziewczyny spojrzał w dół. Zobaczył wtedy straszne robactwo i okropne, małe zwierzęta. Ich widok tak go przeraził, że aż podskoczył. Gdy jedno z małych zwierząt wskoczyło mu na twarz, zrzucił dziewczynę i szybko uciekł. Będąc już w bezpiecznej odległości zatrzymał się i odwrócił. Widział jak dziewczyna z latarnią wchodzi powoli z powrotem na Górę i tam znika. Podobno od tego czasu już więcej się nie pojawiła. Inna opowieść o Zamkowej Górze dotyczyła trzech pastuszków, którzy wypasali na niej bydło. Pewnego dnia usłyszeli oni nagle śpiew i muzykę. Rozglądali się tu i tam, żeby zobaczyć skąd dochodzą dźwięki. Na szczycie Góry znaleźli dużą dziurę. To z niej rozchodziła się melodia. Dochodził z niej również wspaniały zapach wszelkiego możliwego jedzenia. Najodważniejszy z pastuszków postanowił zajrzeć do dziury. Dwóch pozostałych spuściło go do niej na krowim łańcuchu. Gdy go z powrotem wciągnęli był cały pokryty złotem. Wtedy drugi z ogromną ochotą chciał, aby jego również spuścić. Jednak gdy go z powrotem wciągnęli nie miał głowy. Trzeciemu ochota na opuszczanie do dziury od razu przeszła.

Sławomir Ambroziak