Odcinek 62

Letnia kanikuła nie sprzyjała żadnemu większemu wysiłkowi. Także intelektualnemu. Tyle, że to ostatnie akurat nie groziło nigdy śmietance Mieszczna. Od czasu do czasu trzeba się jednak sprężyć, zwłaszcza gdy w murach starożytnego grodu pojawiają się wysoko postawieni goście. Nie zdarza się to zbyt często. Bo i czegoż może oczekiwać w maleńkim mazurskim miasteczku przybysz z wielkiego świata? Ani tu pięknych jezior, tylko cuchnące coraz bardziej sadzawki, ani cywilizowanych miejsc do wypoczynku. Ludzie światowi albo ci, którzy się za takich uważają, nie mogą sobie pozwolić na skrzywienie publicznego wizerunku. Czego się jednak nie robi dla przysporzenia elektoratu. Można powędrować nawet do Mieszczna. Szykowała się impreza na krajową prawie rangę. Zjechać mieli do Mieszczna wybrańcy narodu z jednej wprawdzie opcji i to wcale akurat nie panującej, ale kto wie, kto wie...

Miejscowa śmietanka też starała się stanąć na wysokości zadania. Najpierw wybierając termin wizyty długo studiowano prognozę pogody. Wyjątkowo zgodnie nad najświeższymi komunikatami meteo zasiedli wspólnie Długal, Chruściel, Rysio Bańka, Mecenas i najbardziej zainteresowany pan Leśniewski. Nie obyło się bez udziału ważnych, w tym momencie służb mundurowych w kilku zresztą kolorach.

- Ciągle ten cholerny upał! - westchnął Chruściel, po raz kolejny wyżymając chusteczkę przemoczoną ciągłym przecieraniem spoconego czoła.

- Żadnych szans na deszcz - zgodził się Długal.

- Żeby tak chociaż pół godziny, zawsze by trochę przycisnęło ten smród z fabryczki. Akurat nam tyle potrzeba! - zasępił się Mecenas.

Pani Dolińska z nadzieją spojrzała na smukłą sylwetkę młodego szefa miejscowych fajermanów. - A może by tak z godzinę przed przyjazdem polać z góry fabryczkę i okolice? Zawsze byłaby jakaś ulga, co?

- Nie da rady! Nie ma forsy, nie ma sprzętu, nie ma polewania! Za daleko, żaden mój wóz tam nie dojedzie! - spojrzał znacząco na Długala i Chruściela.

Znów wszyscy zagłębili się w studiowanie internetowej mapy pogody.

- Dobrze jest! - ucieszył się Chruściel, który zawsze doskonale wyczuwał skąd wiatr wieje.

- Wiatr będzie z zachodu, a fabryczkę mamy na północy. Sprawa z głowy!

Zapanowała powszechna radość i nawet Rysio Bańka spojrzał na byłego przyjaciela z uznaniem.

- Jak z zachodu to jeszcze gorzej! - zwarzył gorącą atmosferę Mecenas. - Zawieje od jeziora, a to capi jeszcze gorzej niż fabryczka! Przecież dlatego nie wolno w nim nawet palca umoczyć.

- A ostatnie ryby same na brzeg wyskakują! - dodał Rysio, który ostatnio spędzał wiele czasu na spacerach, rozmyślając nad marnościami tego świata. Długal na wszelki wypadek wcisnął się w kąt, ale i tak wszystkie oczy zwróciły się w jego kierunku.

- No to kiedy w końcu zrobisz coś z tym śmierdzącym bajorem? - zapytał Mecenas. - Słynne jest już w całej Europie! Wyobraźcie sobie - ciągnął - leżę na plaży w Hiszpanii, a tu w radio słyszę, że jest jedno jedyne miasto na Mazurach, gdzie nie można wejść do wody! Bo mu od lat plażę na początku lata zamykają! To jest dopiero reklama! Dobrze, że nikomu się nie przyznałem skąd jestem, bo ze wstydu bym musiał się w czystym hiszpańskim morzu utopić!

- Przecież wiecie, rozumiecie, plany są już prawie go... gotowe... - jąkał się Długal.

- Od czterech lat już tak nawijasz i nic z tego nie wychodzi, drugi raz ci się już to nie uda! Nie pozwolimy! - zapewnił Rysio Bańka.

- No to sprawa się rypła! I tak źle, i tak niedobrze! Może odwołać tę całą imprezę, co? - westchnął Chruściel. Jedno spojrzenie na minę pana Leśniewskiego szybko wybiło mu z głowy ten pomysł.

- Ile trzeba na kurtynę wodną od tej strony jeziora przez godzinę? - pan Leśniewski jak zawsze był do bólu konkretny.

- Z pięć stów na paliwo do pomp i drugie tyle dla chłopaków za nadgodziny - mundurowy szybko przeliczył na podręcznym kalkulatorze, z którym się nigdy nie rozstawał.

- Załatwione. Jutro forsa jest na waszym koncie - zgodził się Pan Leśniewski.

- No to najważniejsze jest załatwione, możemy odetchnąć pełną piersią - uśmiechnął się Chruściel i stanął w otwartym oknie. Nagle zachwiał się, chwycił za gardło i ciężko osunął na stojący obok fotel. W samarytańskim odruchu pani Dolińska rzuciła się mu z pomocą lecz po dwóch krokach padła na gruby na szczęście dywan. Przytomni mundurowi skoczyli, zatykając nosy, do okna i dokładnie je zatrzasnęli. Włączono natychmiast wszystkie możliwe wiatraczki, dmuchawy i klimatyzatory. Po kilku minutach atmosfera rozrzedziła się na tyle, że można było kontynuować obrady.

- Przejechał! - westchnął z ulgą Długal.

- Uff, mało się nie wykończyłem! - Chruściel przypiął się bezpośrednio do butelki z wodą mineralną i opróżnił ją jednym łykiem.

- A co będzie jak właśnie wtedy... no jak będą goście i przejedzie? - pytanie Mecenasa zawisło w próżni.

- W ramach obrony cywilnej mamy system ostrzegania - Chruściel coś sobie przypomniał z ostatnich ćwiczeń. - Jakby co - włączymy syreny!

- Chyba ci jeszcze nie przeszło! - Mecenas postukał się w czoło. - A gości, co? Do schronu schowamy, co?!

W tym momencie do rozmowy włączył się mundurowy w granatowym krawacie.

- Gdyby tak znalazło się parę złotych na paliwo - tu spojrzał z nadzieją na pana Leśniewskiego - to zrobimy blokadę jakieś dziesięć kilometrów od Mieszczna i przez tę godzinkę, dwie zatrzymamy śmierdziela. Mamy jeszcze chyba jakieś stare maski.

- Dziękuję panowie! - rozpromienił się pan Leśniewski, ściskając prawice obu mundurowych.

- Teraz wiem, na kogo tu można naprawdę liczyć!

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.07.26