Cprara

To dziwacznie brzmiące słowo CPARA jest skrótem, który w rozwinięciu brzmi Centralna Poradnia Amatorskiego Ruchu Artystycznego. Przed laty w Warszawie istniała taka instytucja. W gruncie rzeczy bardzo przydatna. Jej zadaniem było wspomóc wszelkiej maści artystów amatorów, wzbogacając ich wiedzę i rozwijając posiadane zdolności, poprzez kontakt z najwyższej klasy artystami-zawodowcami. Odbywało się to trochę na zasadzie studiów zaocznych. Przez pełny rok akademicki trwały zajęcia korespondencyjne polegające na przyswojeniu treści skryptów przygotowywanych przez CPARĘ. Dwa razy w roku, to jest zimą (krótko) i latem (całe dwa tygodnie) kursanci spotykali się w Warszawie, gdzie przygotowano dla nich noclegi i wyżywienie i wówczas to brali udział w profesjonalnych zajęciach (dziś mówimy warsztatach) zakończonych egzaminami.

Trzyletnie kursy CPARY odbywały się we wszelkich możliwych dyscyplinach artystycznych (np. teatr, film amatorski, jazz, piosenka, taniec), a absolwenci kursów byli najbardziej pożądanymi instruktorami i szefami domów kultury, ognisk młodzieżowych, amatorskich teatrów i klubów filmowych. Swoją drogą znam kilkoro absolwentów CPARY, którzy później wznieśli się na szczyty sławy. Nie będę wymieniał ich po nazwisku – być może, jako sławy, niekoniecznie chcą mówić o amatorskich początkach, ale przypuszczam, że moi czytelnicy mogą jeszcze pamiętać znakomitą, a przy tym piękną prezenterkę telewizyjną z redakcji TV-Polonia. Znam także rewelacyjnego pianistę jazzmana, którego talent zauważono podczas zajęć w Warszawie, a był to chłopak z bardzo małego miasteczka i gdyby nie zajęcia podczas warsztatów CPARY, pewnie do dzisiaj grałby na wiejskich weselach. Znam także aż dwie słynne aktorki, które zaczynając w teatrach amatorskich (w ich wypadku studenckich) odbyły kursy CPARY, co zobligowało je do kontynuacji wykształcenia w wyższych szkołach teatralnych. Ze znakomitym skutkiem!

Nie byłem nigdy formalnym kursantem CPARY, ale z uwagi na moje kabaretowe zainteresowania uczestniczyłem w niektórych zajęciach grupy teatralno-estradowej, bezczelnie wykorzystując prywatne kontakty z wykładowcami, a te owszem miałem jako członek amatorskiego wprawdzie, ale znaczącego kabaretu „Stodoła”. Bo też organizacyjnym trzonem opisywanej poradni były gwiazdy teatru STS – Ryszard Pracz i Jerzy Markuszewski. To oni zapraszali na wykłady sławy aktorskie z tamtych lat, a Markuszewski osobiście prowadził zajęcia z form kabaretowych.

Pośród owych sław były nawet takie postacie jak Zbigniew Zapasiewicz – tutaj uczący recytacji, czy Gustaw Holoubek! Także gwiazdy filmów Stanisława Barei jak Krzysztof Kowalewski, czy – oczywiście – Stanisław Tym.

Instytucja wiodąca w CPARZE - Studencki Teatr Satyryków, czyli STS – w owych latach (siedemdziesiątych) doskonały zawodowy teatr, a studencki już tylko z nazwy, zasługuje na osobne wspomnienie. Dzisiaj krótka anegdotka dotycząca Jerzego Markuszewskiego – jednego z legendarnych twórców teatru, później jego czołowego reżysera.

Jak już wspomniałem, Markuszewski prowadził na kursach CPARY zajęcia z form kabaretowych. Na zakończenie dwutygodniowych zajęć każde ze słuchaczy miało przygotować jakiś dowcip, żart sceniczny, czy też skecz, ale koniecznie własnego autorstwa. Pośród innych kursantów pewna dzisiejsza aktorka dramatyczna (jedna z dwóch, o których wspomniałem) nijak nie była w stanie wymyślić czegoś zabawnego. Zwróciła się zatem do mnie: - Andrzej, jesteś w końcu kabaretowiec, wymyśl coś dla mnie, bo nie zdam.

No to wymyśliłem. I było tak:

Podczas egzaminu przyszła gwiazda (ładna dziewczyna) okrutnie się krygowała. Prosiła błagalnie, żeby przeegzaminować ją na końcu, bo ona bidula nie ma poczucia humoru, bo nic jeszcze nie wymyśliła, bo jest zdenerwowana… i tak przez dwie godziny egzaminacyjnych występów swoich kolegów. Wreszcie została już tylko ona i Markuszewski poprosił ją na estradę. Wyszła pozornie bardzo speszona. Rozpięła skórzaną kurteczkę i gdzieś jakby zza dekoltu wyciągnęła kawałek sznurka, zwracając się do egzaminatora, żeby za ten sznureczek pociągnął. Tu speszył się stary Marucha (tak przezywano Markuszewskiego). No ale nie miał wyjścia, zaczął ciągnąć za sznurek. I oto ciągnie i ciągnie niemal bez końca, bo sznureczka owego ukryliśmy pod kurtką coś około pięciu metrów. Koledzy na widowni ubawieni, bo egzaminator - kabaretowy rutyniarz - był rzeczywiście speszony. No i wreszcie finał! Spod kurteczki, na końcu sznurka wyskoczył przywiązany rulonik. Był to egzemplarz satyrycznego tygodnika „Szpilki”. Akurat zamieszczono w nim portret Jerzego Markuszewskiego. W momencie, kiedy wszyscy zauważyli co tam jest, nasza gwiazdeczka niewinnie oświadczyła: - No i proszę. Jednak wyciągnął pan ze mnie coś śmiesznego.

Egzamin oczywiście zdała.

Andrzej Symonowicz